V CELEBRITIES
Rezydencja byłego prezydenta wydawała się gościom co najmniej tak monumentalna i okazała jak jego pośladki i podbródek. Wielki biały dom ze spadzistym dachem robił ogromne wrażenie nie tylko na maluczkich ale także na możnych tego świata a nawet na autorytetach moralnych, które przychodziły tu czasami by pożyczyć parę groszy lub przynajmniej szklankę mąki lub soli.
Były prezydent dobrze o tym wiedział i dlatego siedząc w swym wygodnym fotelu z irchy puszył się jak paw tryskając humorem jak Wielka Pieniawa gazem. Czasem też zdarzało mu się trysnąć śliną lub puścić bąka, ale że impreza odbywała się na swierzym powietrzu nikt nie miał mu tego za złe. Zwłaszcza, że ogród robił równie dobre wrażenie jak dom, choć oczywiście wyglądał trochę inaczej bo przecież nie miał ani anteny ani piorunochronu.
Gości sadzano w określonym etykietą porządku, choć Zamorra i Quantanilla stanowili wyjątek potwierdzający tę regułę, cokolwiek miałobyto znaczyć. Posadzono ich blisko prezydenckiej pary bo przecież byli tu po to by ją ochraniać.
Zamorra rozglądał się czujnie, trzymając w lewej dłoni widelec, zaś w prawej dzierżył rakietę tenisową służącą do ewentualnej ochrony przed atakiem granatami ręcznymi.
- Ja pozwolę sobie na taką małą uwagę, mam nadzieję, że pan się nie obrazi... – Powiedziała żona byłego prezydenta zwracając się do Zamorry.
- Oczywiście. Proszę śmiało mówić. – Odparł Porucznik.
- Widzę pana u nas pierwszy raz na bankiecie.
- Tak. To prawda. Nigdy tu jeszcze nie byłem. Pozwoli pani, że się przedstawię. Jestem Kapitan Zamorra. Dla przyjaciół Porucznik.
- Jak to? – Zdziwiła się kobieta.
- To proste, proszę pani. Porucznik to moje imię, a jestem kapitanem. Kapitan Porucznik Zamorra.
- Jakżesz to skomplikowane! Ale nie o tym chciałam rozmawiać. Otóż za chwilkę będziemy spożywać rozmaite precjoza i w związku z tym chciałam zapytać, czy pan jest zorientowany jak się je bezę?
- Myślę, że tak, ale to nie ma większego znaczenia, bo staram się nie jeść słodkiego.
Prezydentowa zasępiła się i spuściła wzrok intensywnie o czymś myśląc. Wtem poweselała i ponownie zwróciła się do Porucznika:
- Ale czy pan wie jak się je kluski?
- Oczywiście. Nadziewam je na widelec i wkładam do ust.
- A właśnie, że nie! – Oczy kobiety zalśniły takim blaskiem, jaki pojawia się wyłącznie u ludzi opowiadających o swojej pasji. – Otóż proszę sobie wyobrazić, że kluski nawijamy na widelec pomagając sobie łyżką. Trzeba przy tym uważać, aby nie pochlapać się sosem!
- Jak to „nawijamy kluski”? – Zdziwił się Zamorra. – Przecież kluski z uwagi na kształt nie można na nic nawinąć.
- Tak? A jadł pan kiedyś spaghetti po bolońsku?
- Jadłem.
- No i widzi pan.
- Chodzi o makaron?
- Tak. Przecież mówię cały czas, że kluski.
Zamorra zrozumiał, że zadnie którego się podjął na prośbę majora Quantanilli może okazać się trudniejsze niż sądził. Nie wiedział jednak jeszcze jak bardzo trudne i jakimi radykalnymi zmianami w jego życiu zaowocuje!
Tymczasem omiótł spojrzeniem ogród, w którym odbywała się impreza. Przy trzech długich staołach zestawionych ze sobą w kształt litery „u” lub patrząc od drugiej strony „n”
-8-