Szymon Bogacz

G-dur

 

G-dur – jest idylliczna, rustykalna, liryczna. Wyraża usatysfakcjonowanie, a także czułą wdzięczność za szczerą przyjaźń i wierną miłość. Każda delikatna i pokojowa emocja serca jest w tej tonacji dobrze umieszczona.

 

Zimno już się zrobiło. Dopaliłam zaledwie do połowy i już było mi za zimno. Stałam tak w tych drzwiach. Nie myślałam. Nic nie miałam w głowie. Tylko to, że zimno i że ładnie wygląda ten śnieg. Wielkie zaspy. Tunele w śniegu. Cieszyłby się. Był jak dziecko. Bardzo się cieszył takimi rzeczami. Śmieszne.

Wtedy zaskrzypiały drzwi i wyszła ona. Wyszła na papierosa. Nic nie powiedziała. Jakby mnie w ogóle nie zauważyła. Ale ja od razu zauważyłam, że było w niej coś… coś takiego, co spowodowało, że serce mi się ścisnęło, aż straciłam na moment oddech. Jakbym nie chciała jej przeszkadzać swoim własnym oddechem, dymem, parą z ust. Odsunęłam się trochę w bok. Strzepnęłam popiół i poprawiłam szalik. Spojrzałam gdzieś w drugą stronę. Nie chciałam zakłócać jej samotności. Zresztą ja też chciałam pobyć trochę sama. Sama z nim. Bo czułam, że on jest tu ze mną. On, ten mój…

– Przepraszam, ma pani może ogień? – usłyszałam. Spojrzałam w jej stronę. Stała z trzęsącym się papierosem w dłoni. Po jej twarzy płynęły łzy. A ona patrzyła na mnie tymi swoimi skrzącymi się oczami i jeszcze raz zapytała. Jakby automatycznie, mechanicznie.

– Ma pani może ogień?

– Tak, oczywiście – wyjęłam z kieszeni kurtki zapalniczkę i jej podałam. Miała problemy z zapaleniem. Kilka razy próbowała, aż wreszcie się udało. Oddała mi zapalniczkę. Głęboko się zaciągnęła. I zamilkła. Nie chciałam o nic pytać. Biedna kobieta. Właściwie dziewczyna. Dwadzieścia kilka lat. Jak ja. Bardzo ładna. Ze ślicznym dołeczkiem w policzku i…

– Dziękuję – znowu usłyszałam znienacka. Znowu spojrzałam w jej stronę.

– Proszę bardzo – powiedziałam, a ona powtórzyła:

– Dziękuję. Bardzo ci dziękuję.

Zamilkłam. Nie wiedziałam co powiedzieć. I wiedziałam, że ona się jeszcze odezwie. Bo to był tylko wstęp, tylko czas na oddech.

– Dziękuję ci, że stoisz tu koło mnie i o nic nie pytasz. Bardzo dziękuję – zaciągnęła się papierosem. Nie paliła go zbyt wprawnie. Jakby niedawno zaczęła, a może mi się zdawało.

– Nie ma sprawy – powiedziałam. – Jeśli chcesz, możesz…

– Tak, wiem, że mogę. Jesteś taką osobą, do której można mówić, prawda? – Wtedy po raz pierwszy tak naprawdę świadomie na mnie spojrzała. Uśmiechnęłam się do niej niepewnie.

– Być może…

– Więc zapytaj mnie – stała i znowu patrzyła gdzieś przed siebie w śnieg. Widziałam, że jest cała przesączona płaczem, jej serce było mocno ściśnięte i aż dziw, że potrafiło jeszcze bić.

– Dlaczego płaczesz? – Zapytałam spokojnie, jak najspokojniej.

– Tego nie… tego nie mogę ci powiedzieć – powiedziała.

– Rozumiem – zawahałam się. – Kim jesteś?

– Jestem… głupią krową – powiedziała patrząc przed siebie.

Co? Na moment mnie…, ale szybko:

– Gdzie się pasiesz?

– Na jakimś zadupiu – przed siebie.


 

 

 

Broszura Literacka czerwiec 2008

-32-

Broszura Literacka Broszura Literacka