Kuba Turkiewicz

ZMIERZCH

 

I KONDYCJA

 

Porucznik Zamorra był pierwszym człowiekiem, któremu udało się przetworzyć nocne piszczenie w uszach na syrop. Początkowo używał go tylko jako panaceum na rozlegający się niekiedy w głowie suchy kaszel gdyż mokry zazwyczaj przechodził sam z siebie, ale po pewnym czasie zaczął stosować go także jako omastę do kraszenia placków ziemniaczanych i naleśników. Tego dnia jednak nacierał syropem zupełnie co innego a mianowicie twarz pochylającej się nad jego jamą ustną dentystki, która ni z tego ni z owego przemieniła się w fryzjerkę a wreszcie w ognistą salamandrę.

- Dość tego – powiedział bezgłośnie, przywołując do porządku swoją rozbrykaną wyobraźnię.– Opanuj się Zamorra, bo jeszcze wpadniesz pod samochód.

Przetarł spocone, choć suche czoło i zmarszczył brwi ulegając nieprzyjemnemu wrażeniu. Sól, która wytrąciła się zarówno na skórze dłoni jak i twarzy zamieniła potencjalnie przyjemną czynność w torturę, bowiem wrażenie, jakiego doświadczył, skojarzyło się Porucznikowi z pocieraniem suchą, pokrytą drobinami kredy dłonią szkolnej tablicy.

Zamorra od najmłodszych lat miewał kłopoty z opanowaniem galopujących myśli, które często przemieniały się w natrętne koszmary sadowiące się głęboko wśród zwojów mózgowych i prześladujące go obrazem wbijających się pod paznokcie szpilek, kartek papieru rozcinających skórę między palcami stopy czy wreszcie zaplątujących się w nerwy zęba narzędzi stomatologicznych.

- Fuj – powiedział skręcając w jedną z bocznych uliczek prowadzących prosto do lasu. Zerknął na zegarek.

Biegł już blisko 120 minut, więc nadchodził powoli czas by zawrócić. Odruchowo sięgnął do paska, do którego przed wyjściem przytroczył 6 plastikowych baniek o pojemności 150 mililitrów każda. Jednak w tej chwili wszystkie były już puste!

Omal nie zdepnął ślimaka, który ciągnąc ostatkiem sił z niewiadomego powodu pełzł na swojej jedynej nodze w poprzek asfaltowej ulicy jakby nie wiedział, że powinien to robić w jakiś wilgotny dzień wśród dżdżu i wilgoci.

”Co za stwór?”- Pomyślał przeskoczywszy nad nim.- „O co mu chodzi? Dokąd idzie i po co? Za chwilę zupełnie wyschnie lub przejedzie go jakiś samochód. Albo ja zrobię jeszcze jedno okrążenie, zapomnę o nim i go zdepnę. Tak nie może być!”

Zawrócił. Odnalazł ślimaka i zatrzymał się przy nim na moment.

- Jak masz na imię mięczaku? – Zapytał, podnosząc go ostrożnie. – Nie wiesz! Od dzisiaj nazywasz się Zenek. Masz dużo szczęścia, bo oto zmienia się twoje przeznaczenie.

Zaniósł Zenka w krzaki i delikatnie położył na trawie, po czym szybko wrócił na trasę swojego biegu. Chwilę pomyślał o tym jak całe wydarzenie mogło wyglądać z punktu widzenia ślimaka. „Szedł sobie w stronę krzaków i nagle bum! Nieznana siła sprawiła, że znalazł się na miejscu przeznaczenia. Ciekawe, czy będzie opowiadał znajomym, że porwało go UFO?”. Uśmiechnął się, ale zaraz spoważniał, ponieważ powróciła natrętna myśl o dentystce. Tym razem jednak nie był to figiel wyobraźni a raczej zapowiedź prawdziwych nieprzyjemności. Zamorra umówił się bowiem na prawdziwą wizytę. Od kilku dni bolał go ząb i nie było odwrotu. Zaklął szpetnie i uciekając panicznie przed rzeczywistością skoncentrował się na wysiłku. Zawrócił i przyspieszając do granic swoich możliwości skierował się w stronę osiedla, na którym mieszkał. Palące słońce, które odbijając się od rozgrzanego asfaltu maltretowało odsłonięte fragmenty jego ciała wysysając każdą kropelkę wilgoci wydało mu się błogosławieństwem pozwalającym zapomnieć o kłopotach z zębami. Nie chciał się jednak całkowicie odwodnić.

Broszura Literacka czerwiec 2008

-3-

Broszura Literacka Broszura Literacka