To mówiąc chwycił strzykawkę w prawą dłoń, podczas gdy lewą położył na rękojeści skalpela. Zbliżał się.
Pięć metrów.
Trzy metry!
Był bezszelestny. Czuł się bezkarny i niewidoczny. Jego serce waliło jak szalony kafar a uszy wypełnił świst szalejącej krwi. Tętnice szyjne oszalały.
- Teraz – powiedział bezgłośnie.
Dwa metry, metr... Sprężył się do skoku...
Nagle poczuł uderzenie w tył głowy. Strzykawka i skalpel spadły na ziemię. Odwrócił się błyskawicznie, ale tylko po to by zainkasować kolejny silny cios. Tym razem w czoło. Upadł. Zdążył jeszcze zauważyć stojącą nad sobą postać.
- Ej! – Powiedział. I wtedy na jego głowę i ciało posypał się grad ciosów.
*
Michał Kerol usłyszał za plecami jakiś tumult. Położył rękę na kolbie pistoletu, który zawsze nosił pod pachą i przyspieszył kroku. Nie odwracał się, ponieważ zdobyte przez lata doświadczenie podpowiadało mu, że są sprawy, którymi lepiej się nie interesować.
Po kilku chwilach uznał, że postąpił słusznie, bo zamieszanie pozostało gdzieś z tyłu i nie zbliżało się. Wrócił więc szybko do domu i zaparzył sobie filiżankę pysznej, zielonej herbaty.
*
Muflon skończył swoje krwawe dzieło. Wyprostował się i otarł czoło z potu. Przetarł też twarz rozmazując po niej cudzą krew. Wyglądał jak przerażający wampir. Ale przerażający nie był, bo nie było w okolicy nikogo, kto mógłby się przerazić. Potencjał jednak posiadał.
- To, co ja robię
to ja zabijam
To, co ja czuję
to ja się boję...
Ja się boję. Co ja zrobiłem? Psia krew... Przepraszam.
Czarne jak smoła niebo pociemniło jeszcze bardziej. Powiało chłodem, a po chwili zaczął padać delikatny deszczyk. Muflonowi wydało się, że w każdej kropli zaklęty jest śmiech anioła śmierci, którego miał nieszczęście spotkać rano...
Ogarnął go strach. Rozejrzał się i poczuł grozę. Odniósł wrażenie, że z cienia wypełznie za chwilę sam szatan i odbierze mu duszę. Przez chwilę, jakby z rozpędu zastanawiał się czy przetrząsnąć kieszenie zabitego przez siebie mężczyzny, ale nagle przytłoczył go ogrom zła, jakiego stał się przyczyną. Przerażenie zamieniło się w panikę. Puścił kij, który z głuchym dudnieniem odbił się od kocich łbów i zaczął toczyć się w dół nierównej uliczki.
Deszcz padał coraz silniej a wszechogarniający, choć ledwie słyszalny śmiech otaczał go ze wszystkich stron z coraz większą intensywnością.
Chwycił się za pośladki, nad którymi stracił kontrolę by zacisnąć je przy użyciu techniki manualnej, ale było już za późno. Majtki wypełniała ciepła, miękka treść.
- Ja nie... Ja nie chciałem... – Szepnął. Odwrócił się na pięcie i pobiegł w stronę lepiej oświetlonych obszarów miasta.
-29-