wieczoru sunął przed siebie wolnym krokiem mijając obojętnie sklepowe witryny, pachnące moczem bramy i walczące wręcz grupy nastolatków. Kiedy dotarł do starówki skręcił w najciemniejszą z wąskich uliczek, nie myśląc o tym, że zmierza nieuchronnie w stronę swoje przeznaczenia. Ale któż z nas nie zmierza?
*
Zapadł zmrok wieczorny, Stanisław stał się upiorny... Podszedł do drzewa wybudo-wanego przez naturę nieopodal domu Michała Kerola. Ukrył się za pniem, ponieważ po całym dniu spacerowania nie miał już siły, aby wspinać się na koronę.
Wyjął buteleczkę z Poppersem, wylał kropelkę na wacik i powąchał. Po chwili poczuł rozkosz. Ale wiedział, że to jeszcze nie to... Doznania będą tego wieczora silniejsze. Intensywne jak nigdy dotąd!
Położył buteleczkę na ziemi i wciągnął jej zawartość do przygotowanej uprzednio strzykawki. Roześmiał się serdecznie, choć cicho wyobrażając sobie martwego, Kerola którego ktoś pyta:
- Interesujesz się Poppersem?
A Kerol na to:
- Mam go w nosie.
”Tak. Będziesz miał go w nosie, sławny detektywie. I to tyle, że wystarczy na kilkadziesiąt zawałów serca.” – Pomyślał.
Kiedy zauważył światła samochodu przywarł do drzewa upodabniając się do kory. Aby zabić czas zaśpiewał nawet krótka piosenkę pt.: „Lucciola” o tym, że w portowej dzielnicy trudno z gorąca oddychać.
Kierowca samochodu siedział jakiś czas wewnątrz pojazdu, ale wreszcie wysiadł i wypluł coś na asfalt. Po chwili zapalił cygaro i rzucił nim w stronę gadającego coś z balkonu sąsiada. Następnie ku zdziwieniu Gujaba nie poszedł w stronę budynku, lecz skierował swe kroki w stronę śródmieścia.
- Dobra nasza! – Szepnął Gujab. – Pójdę za tobą i dopadnę Cię w jakimś ciemnym zaułku. Jestem groźnym psychopatą. Nie ma przede mną ucieczki. Jestem przygotowany. Mam zabójczą substancję w strzykawce. Oprócz tego w kieszeni niosę skalpel. Na palce założyłem kastet. W zegarku mam wysuwany drucik, którym mogę udusić każdego, kto nawinie mi się pod rękę. Taki drucik to garota. A zegarek to chronometr! Jestem erudytą, wszystko wiem!
Ruszył przed siebie. Poczuł zapach krwi i zew śmierci. Był jak wypuszczony z klatki drapieżnik. Tropił Kerola niby zwierzynę. Szczerzył kły. Na przemian galopował jak ścigający gazelę gepard lub radosna zebra a to znów czaił się w bramie jak blokers. Momentami maskował się wśród przechodniów a czasami wtapiał się w towarzystwo eksponowanych na sklepowych witrynach manekinów i torebek. Czasem przywierał do płyt chodnikowych udając zgubioną dwuzłotówkę a to znowu wzbijał się w powietrze i wirował niby niesiona wiatrem plastikowa reklamówka. Stał się żywiołem. Czuł, że jest niepowstrzymany.
- Zadam śmierć. Zakpię z życia – mówił, maskując słowa szelestem liści krzewów a odgłos kroków łopotaniem kolorowych gałganów. – Jestem niepokonany. Jestem seryjnym mordercą. Bezlitośnie dopadam słabych ludzi. Moje szaleństwo jest moją bronią. Płynę jak drążąca wodę skała! Nic mnie nie powstrzyma.
Michał Kerol skręcił w najciemniejszy zaułek.
- Mam cię! To był twój błąd, na który czekałem. – Syknął Gujab z bezwstydnie obnażoną satysfakcją, której nie spróbował nawet ukryć. - O mój Boże jak czekałem. Ty zwariowany sukinsynu. Idź, idź przed siebie. Niech wypełni się los!
-28-