– Myślisz, że odszedł za szybko?
– Za szybko…? Za szybko…? – Chciałam się zastanowić, ale ona…
– Jak bardzo jest ci smutno? – Zapytała, a ja w tym momencie zdałam sobie sprawę, że…
– Nie tak bardzo.
– Nie tak bardzo? – Jej zdumienie było autentyczne.
– Tak. Nie tak bardzo – poczułam dokładnie to samo, co przed rozmową.
– Ale przecież… – jej zdumienie nie chciało…
– Kiedy się dowiedziałam… Wiesz, jak to jest. Dowiedziałam się i byłam… to znaczy wyłam. Na przemian płakałam i próbowałam do niego dzwonić. Myślałam, że to może pomyłka.
Uśmiechnęłam się. Pomyślałam, że zachowam się jak idiotka, jeśli to powiem. Ale teraz już nie było odwrotu:
– Ale potem – ciągnęłam – potem zaczęłam rozumieć, że skoro już nie żyje, to ozna-cza, że tak miało być. Że właściwie to, co miał do zrobienia już zrobił. Wykonał wszystko, uszczęśliwił lub nie wszystkich. Dał mi te tygodnie… czegoś cholernie niesamowitego. I był jedynym przyjacielem, jakiego miałam.
– Przyjacielem? Nie kochankiem?
– Przyjacielem… kochankiem też, ale przede wszystkim przyjacielem. Więc właściwie jadę na pogrzeb, żeby mu za to podziękować. Nic innego. Podziękować.
– Ale…
– Wiesz, zapytał mnie… chyba tydzień temu mnie zapytał, czym się różni człowiek, który umiera w wieku lat czterech, od tego, który umiera mając osiemdziesiąt.
– Tak cię zapytał? – Była poruszona. – Może on to…?
Uśmiechnęłam się do niej spokojnie.
– Nie, to nie było samobójstwo. To był wypadek. Ktoś w niego wjechał. Ale zapytał, bo w telewizji… to były jakieś wiadomości. Podali, że chłopczyk, chyba czteroletni, wypadł z okna na siódmym piętrze. I on wtedy zapytał.
– Co mu powiedziałaś?
– Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Bełkotałam, że traci całe życie, że nie osiąga zawodu, nie przeżywa szczęścia, nie ma dzieci.
Przerwałam i się uśmiechnęłam. Przypomniałam sobie tamtą chwilę. Był naprawdę…
– Co on na to? – Zapytała cicho.
– On na to się uśmiechnął i zapytał, skąd wiem, że ten mały smyk nie przeżył już swoich najszczęśliwszych chwil? Może dla niego dalsze życie nie byłoby tak szczęśliwe? A może nie mógłby mieć dzieci?
Zawiesiłam się. Ja z nim już nie będę mieć dzieci. I nie mogłam mieć. Ona już nie chciała pytać. Znowu spojrzała gdzieś w zimę. Chrząknęłam i powiedziałam:
– Powinnam płakać, prawda?
Wzruszyła ramionami. Uśmiechnęłam się.
– Nie, nie będę płakać – nagle coś mi błysnęło. – I ty też nie…
Odwróciła się do mnie zdziwiona i dostała w ramię piękną kulką rozsypującego się śniegu. Następna trafiła ją w nogę. A jeszcze następna mnie w czoło. Nie bolało. Piekło…
-34-