- A moje nie. Ale zabiorę się z wami. W takim razie jedźmy – powiedział Jutenent, po czym podszedł do aspiranta i wręczył mu swoje krzesło. – Weź no Łężny ten mebel i zanieś go do swojego pokoju. Twoje krzesło zostanie u mnie, bo jest nowsze a ja jestem wyższy stopniem.
Aspirant otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale Rzaba włożył mu do nich jabłko mówiąc „Smacznego” a Kerol nałożył mu na głowę czapkę uszatkę a następnie zakręcił nim jak ciuciubabką i wystawił zszokowanego za drzwi.
XII DOBRY KAWAŁEK
Ondyna maszerowała już blisko dwadzieścia minut.
- Ja to naprawdę miewam czasami pomysły. – Mówiła pełnym irytacji tonem - Po co wychodziłam z wody? Było trzeba najpierw podpłynąć do miasta a dopiero tam wyskoczyć z jakiejś fontanny. A nie tak iść i iść. No przecież nogi mnie będą bolały. Wyszłam sobie z jeziora i teraz muszę trafić jakoś do miasta. A to daleko! Dziwne, że ludzie tak chodzą zamiast rozwinąć jakieś inne umiejętności przemieszczania się. Chociażby z wiatrem. Słabe przystosowanie. Muszę się dobrze zastanowić czy aby na pewno chcę być jedną z nich! Może wcale nie chcę? Skoro trzeba znosić takie niewygody? A kto wie, co się jeszcze okaże? Oto pierwsza próba, którą musi przejść moja miłość do człowieka! Idę.
Szła tak kolejne 20 minut i nagle zauważyła, że jest cała mokra.
- Co to? Dlaczego jestem cała mokra? Dlaczego chce mi się pić? Co tu tak śmierdzi? Co to jest pod pachami do licha? Fuj! To obrzydliwe. Czytałam kiedyś, że ludzie się pocą, ale nie wiedziałam, że to takie wstrętne!
Przeszła kolejny odcinek trasy, którego pokonanie zajęło jej 15 minut i rzekła:
- Dość! Bolą mnie mięśnie. Nic fajnego się nie dzieje, tylko się czas dłuży. Mam tego dosyć.
- Ej lala! Kółko ci się kręci – zawołał jakiś żul, który siedział na ławce ustawionej w krzakach i popijał tanie wino.
Dziewczyna podskoczyła przestraszona, po czym odszukała mężczyznę wzrokiem.
- O co chodzi? – Zapytała naiwnie.
- O ten tramwaj, co nie chodzi – krzyknął pijak wybuchając rozwydrzeńczym śmie-chem i równocześnie tryskając śluzowatą śliną, która odrywała się od drżącej powierzchni zaniedbanego gardła.
Ondynę bardzo zniesmaczył ten widok, ale zebrała się w sobie i zamiast uciec w panice podążyła powoli i z godnością dalej, leśną ścieżką. Ścieżką, która z chwili na chwilę stawała się szersza by wreszcie pokryć się asfaltem.
- O ho! To już chyba niedaleko.
Szła jednak jeszcze dobrą godzinę a miasta wciąż nie było widać. Dotarła natomiast do jakiegoś oczka wodnego. Był to niewielki staw. Bez chwili namysłu skierowała swe kroki ku niewielkiej szczelinie w tataraku by, choć na chwilę zanurzyć się w wodzie. Już miała zamoczyć stopy, gdy wtem spostrzegła, że przy brzegu siedzi młody mężczyzna łowiący ryby.
- Dzień dobry – powiedziała, ponieważ wiedziała, że wśród ludzi obowiązuje właśnie taka zasada etykiety.
- Dla kogo dobry dla tego dobry. Dla mnie na przykład nie zbyt dobry. Staram się tu złowić jakąś rybę na obiad, bo jestem bezrobotny. I nic! Mam tego dość!
- Rozumiem. Pomogę ci złapać dużą rybę, jeżeli zgodzisz się opowiedzieć mi trochę o swoim świecie. Zmierzam właśnie do miasta, ale jak tam wygląda wiem tylko z opowieści swoich koleżanek i nauczycieli. Wątpię czy te dane są pełne. Ba! Nie wiem nawet czy są, choć w części prawdziwe.
-17-